2024 – Wystawa fotograficzna – „Świat Spłoszonych Sów” Marka Trzeciaka
Świat Spłoszonych Sów – nieaktualne piękno Roztocza Wschodniego – Marek Trzeciak
Miejsce ekspozycji – Ogród Zoobotaniczny w Toruniu, Bydgoska 7, Toruń.
Wernisaż – 29 listopada 2024 o godzinie 11.00
Roztocze Wschodnie to zdecydowanie kraina sów. Są one zarówno wszędobylskie, jak i… prawie całkowicie niewidoczne. Piękne, majestatyczne, potrafiące bezgłośnie latać. Trzeba je tylko wypatrzeć. Tu na szczęście fotografowi przyrody pomaga sama sowia natura, są to bowiem ptaki dość głośne. Sowy chętnie i głośno się komunikują, zaznaczają swoją obecność, spierają się o terytoria, chociaż tak naprawdę ich głos stosunkowo rzadko jest przysłowiowym „huczeniem”. Co więcej, są gatunki, które owego oczekiwanego od nich „hu huuuu” wcale nie potrafią „zrobić”.
Zatem najpierw trzeba zorientować się, czego i gdzie nasłuchiwać, potem zabrać się za samo nasłuchiwanie, a po znalezieniu „swojej” sowy można spróbować ją sfotografować.
Czy są płochliwe? To zależy. Niektóre bardzo, inne – nawet tego samego gatunku – potrafią długo i cierpliwie tolerować obecność człowieka.
Skąd zatem „Świat Spłoszonych Sów” w tytule wystawy? Wiąże się to z nieaktualnością prezentowanego na zdjęciach piękna.
Ta nieaktualność jest nieodłącznym elementem fotografii przyrodniczej, będącej często na styku sztuki i dokumentu, i wcale nie musi oznaczać niczego złego.
Dynamiczne zdjęcia zachowań godowych, krótkich błysków słońca w pejzażu to fotografie z samej swej natury już po chwili „nieaktualne”. Czasem ze zjawiskiem tym musimy się pogodzić, choć nie do końca nam się w sensie estetycznym podoba, że stara cerkiewka po remoncie zrobiła się żółta, błyszcząca, a na dodatek jest – nie wiedzieć czemu – częściowo zasłonięta przez tablicę sławiącą szczodrość Hojnego Płatnika. Na kilka lat zniknął co prawda klimat starego kościółka, ale za to cieszyć się nim będą kolejne pokolenia. A tablica? Kiedyś ją przecież wiatr przewróci. Nie takie rzeczy ta cerkiew widziała. Nieaktualne piękno to również to odebrane rodzimej przyrodzie przez gatunki inwazyjne. Podkarpackie polany zarośnięte monokulturami rudbekii czy obcych gatunków nawłoci wyglądają bardzo pięknie i nawet miód z owych kwiatów jest smaczny, ale niestety ma on nam osłodzić brak wielogatunkowych, rodzimych śródleśnych łąk.
Jest wreszcie ten najgorszy rodzaj nieaktualności fotografii przyrodniczej – efekt ludzkiej głupoty i bezmyślnego barbarzyństwa. Sowa, której gniazda już nie ma. Zostało wraz ze swym drzewem i obecnym w dziupli lęgiem ścięte wiosną tego roku, w samym środku okresu lęgowego. Nie pomogła „Natura 2000”, bliskość parku krajobrazowego, strefa ochronna wokół uzdrowiska, ochrona gatunkowa ani okres ochronny. Tu nie było „miłosierdzia gminy”.
Większość prezentowanych zdjęć wykonana została w okolicach Horyńca – Zdroju.
Fotograf przyrody bardzo rzadko wykonuje zdjęcia całkiem sam, nawet gdy zupełnie nieźle zna teren. Sowy i inne zwierzęta niestrudzenie tropi wraz ze mną moja Magda – bez niej wielu sów bym nie wypatrzył, albo nie miałby mnie kto dyskretnie wyrzucić z auta do rowu czy odprowadzić do czatowni.
Bardzo dziękuję leśnikom Nadleśnictwa Lubaczów i Nadleśnictwa Narol za ogromną i bezinteresowną pomoc.
W rejonie przygranicznym nie da się fotografować bez życzliwego wsparcia funkcjonariuszy Straży Granicznej, którzy zawsze potrafili jakoś zrozumieć osobnika fotografującego również nocami w rejonie ich służby.
Serdecznie zapraszam do obejrzenia wystawy i spotkania na wernisażu.
Marek Trzeciak